sobota, 16 listopada 2013

TUI Półmaraton - Palma de Mallorca

Dziś, przy szklance soku wyciśniętego z cytrusów, usiadłam do spisania wspomnień ze wspaniałego biegu - 10. TUI Półmaratonu na Majorce. Od biegu minął już prawie miesiąc, być może relację z wydarzenia powinno się pisać na gorąco, czyli jak najszybciej po nim, jednak ja lubię robić to dopiero po jakimś czasie. Dzięki temu mogę wrócić myślami, aby przeżyć coś ponownie :)


Półmaraton ten był dla mnie drugim zagranicznym startem (o pierwszym pisałam tutaj), pierwszym zagranicznym półmaratonem i trzecim półmaratonem w ogóle. Odbył się w niedzielę, 20.10.2013. Równolegle tego dnia był bieg na dystansie maratońskim oraz na 10 km. Cały weekend w Palmie był bardzo sportowy: w piątek były zawody nordic walking na dystansie 10 km, a w sobotę zostały zorganizowane biegi dla dzieci. W tym czasie wystartowało łącznie ponad 11.000 osób - była to największa impreza biegowa w jakiej do tej pory wzięłam udział.

Przylecieliśmy do Palmy w piątek w okolicach południa. Po wyjściu z samolotu zauważyliśmy, że oprócz zmiany miejsca, zmieliliśmy też porę roku - ponownie jest lato... To zapowiadało, że bieg do łatwych należał nie będzie :)


Kto biega ten wie, jak się biega w takich temperaturach. W dodatku profil trasy zdradzał liczne podbiegi. Na powyższym zdjęciu widać nachylenie ulicy, dodam że w Palmie większość ulic tak wygląda. Czy zaczynamy żałować, że przyjechaliśmy tu na bieg? Zamiast o tym myśleć, poszliśmy odebrać pakiety startowe, a później na sangrię i lokalne specjały :)


W pakiecie były ulotki, archiwalne numery czasopisma "Distance Running", kupon na pasta party oraz koszulki techniczne. Całość zapakowana w tekstylny worek z logo biegu oraz sponsorów.


Miasteczko biegowe zlokalizowane było przy przepięknej gotyckiej katedrze La Seu. Były tam targi, biuro zawodów, szatnie, natryski, pasta party, miejsce regeneracji dla biegaczy po biegu. W pobliżu katedry był start oraz meta, także trasa biegła częściowo przy samej katedrze.

Następnego dnia, czyli w sobotę postanowiliśmy iść na plażę, w końcu nie samym biegiem człowiek żyje ;) Wieczorem zrobiliśmy sobie rozbieganie, około 5 km, zakończone na pasta party. Z powodu upału biegło mi się bardzo źle, zaczęłam poważnie wątpić w to czy uda mi się przebiec półmaraton w limicie czasu. Zaczęłam się też bać o Macieja, który miał debiutować w maratonie (ponad 42 km).



Czas wrócić do hotelu, przygotować wszystko na bieg i spróbować zasnąć.

W niedzielę wstaliśmy około 6.00, zjedliśmy lekkie śniadanie i wyruszyliśmy truchtem na start (mieliśmy około 3 km). Na dworze było około 20 stopni, niebo było zachmurzone, co nas ucieszyło. Radość ta nie trwała długo, ale o tym później :) Dotarliśmy na start, oddaliśmy rzeczy do depozytu i poszliśmy ustawić się w naszych strefach startowych.


Start każdego z biegów odbywał się w 10-cio minutowych odstępach, w kolejności: maraton godzina 9.00, 10 km godzina 9.10, półmaraton godzina 9.20. Każdy z biegów miał przydzieloną strefę startową wg kolejności startu, dlatego musieliśmy się rozdzielić, aby każdy ustawił się we właściwej strefie. Przyznam, że zrobiło mi się smutno, gdy zostałam sama. Pierwszy raz stałam sama (bez nikogo znajomego) na starcie. Dziwne uczucie, na szczęście trwało krótko ponieważ na mniej więcej 5 minut przed pierwszym startem zaczęła się prawdziwa fiesta. Głośno grała muzyka, ludzie zaczęli tańczyć, klaskać, po prostu bawić się. Nie sposób nie poddać się takim emocjom. Im bliżej startu tym większa zabawa :) Czas do startu minął szybko i przyjemnie, nie czułam takiego napięcia jak zwykle. Przestałam też myśleć o tym czy dam radę i czy zmieszczę się w limicie czasu.

Ruszyliśmy, a gdy mijaliśmy linię startu strzelało w nas confetti :)


Pierwsza część trasy była nawet przyjemna, płaska i biegło mi się nadzwyczaj dobrze. Ruszyliśmy wybrzeżem na południowy zachód, biegliśmy nieco ponad 5 km, tutaj pojawiły się pierwsze podbiegi. Nie byłam jeszcze zmęczona, więc nie odczułam ich za bardzo, za to na zbiegach udało mi się ładnie przyspieszyć. Po 5 km zawróciliśmy i biegliśmy z powrotem do Palmy. Czas miałam bardzo dobry, formę też, czułam, że mogę zrobić życiówkę, a może nawet złamać 2h. Ta euforia nie trwała długo ponieważ wyszło słońce i zrobił się nieznośny upał. Na szczęście punkty odżywcze były rozmieszczone co ok. 3 km, a woda była podawana w małych butelkach, można więc było wygodnie napić się podczas biegu oraz biec z butelką w ręce, aby mieć możliwość napicia się w dowolnym momencie. Na co drugim punkcie oprócz wody był izotonik, banany oraz jabłka.

Druga część półmaratonu wyznaczona była uliczkami Palmy. Tutaj już nie było płaskiego odcinka. Biegliśmy około 10 km ciągle z góry i na dół. Było naprawdę bardzo ciężko - podbiegi połączone z upałem to zdecydowanie nie jest idealne połączenie dla biegaczy, zwłaszcza tych z północy ;)

Aby umilić nam zmagania, na trasie było mnóstwo atrakcji: zespoły taneczne, akrobatyczne, zespoły rockowe, a nawet flamenco i mariachi w oryginalnych strojach.



Po 15 km byłam wykończona. Tempo spadło, wiedziałam już, że o złamaniu 2h mogę zapomnieć. Znając profil trasy wiedziałam, że od mniej więcej 16 km powinno być trochę z górki. Jeszcze trochę, dasz radę, zaraz będzie łatwiej! - takie myśli chodziły mi po głowie. Faktycznie zrobiło się trochę łatwiej, ale to nie był koniec podbiegów - były nadal tyle, że mniejsze. Na ostatnie 2 km wybiegliśmy z centrum Palmy, wróciliśmy na obwodnicę, tutaj nastąpiło rozdzielenie tras półmaratonu i maratonu. Pierwszy skręcał w prawo, a drugi w lewo i biegł 10 km wybrzeżem na wschód i z powrotem). 
Jak ja się cieszyłam, że meta już niedaleko. Jest! Już ją widzę! Było z górki, więc przyspieszyłam, jaka radość (zawsze tak mam gdy widzę metę). Jednak im bardziej zbliżam się do mety, tym bardziej wydaje mi się, że w nią nie trafię, bo jakoś tak coraz bardziej ucieka na prawo... Po chwili widzę znak, że do mety trzeba biec jeszcze 200 metrów, następnie zawrócić i biec kolejne 200 metrów. CO?! Meta była tuż, przecież już finiszowałam resztkami sił, a teraz mam biec jeszcze 400 metrów? Aha, teraz biegnę z górki, a to oznacza, że po nawrotce do mety będę biegła pod górkę! Jak to?! A no tak to... taka niespodzianka na koniec. Zdarzały mi się już w biegach "oszukane mety", ale ta zdecydowanie wygrywa! To była przeoszukana meta :) Ale udało się, ukończyłam w czasie 2:05:29, poprawiłam życiówkę o 5 minut! 

Po przekroczeniu mety czułam, że jest jakoś inaczej, nie tak fajnie jak zawsze. Chwilę mi zajęło zanim zorientowałam się o co chodzi... Po prostu byłam sama, żadnych znajomych ani rodziny, nie miałam z kim się cieszyć. Cóż, poszłam się napić, najeść, zmienić Pegasusy na klapki i wróciłam na trasę aby schować się w cieniu palmy i czekać na Macieja.

Jest! Biegnie! Hura! Pobiegnę z nim do mety! Niestety w klapkach nie wyszła mi ta sztuka ;) Nie spodziewałam się, że Maciej będzie miał tyle siły, i że pobiegnie tak szybko. Później okazało się, że jak próbowałam go dogonić, myślał, że ktoś chce go wyprzedzić i przyspieszał :) Widział metę, nie zdążyłam mu powiedzieć, że to "fatamorgana". Odczucia miał dokładnie takie jak ja ;)

Maciejowi też poszło pięknie. Debiut w maratonie, w takich warunkach i na takiej trasie zakończony czasem 3:49:35. W nagrodę mamy medale z grawerem!



Na zakończenie dnia cudowna sprawa: relaks na plaży i kąpiel w słonej wodzie. Nazajutrz w ogóle nie czuliśmy w nogach tego biegu. Szkoda, że po każdym tak nie można :)


Podsumowując: pogoda i trasa wymagające, ale bieg był świetnie zorganizowany, przepiękne widoki na trasie, wspaniała impreza, fantastyczny weekend. Niezapomniane wrażenia, cudne wspomnienia. Gorąco polecam! Na Majorkę bardzo łatwo dostać się z Poznania. Loty odbywają się w poniedziałki i piątki, czyli idealnie :) Może w przyszłym roku wrócimy większą ekipą? Różne dystanse, każdy znajdzie coś dla siebie. Ktoś chętny?

Moja trasa z lotu ptaka :)


Profil trasy.


Ach... miło było powspominać :)



piątek, 1 listopada 2013

Zupa krem z dyni

Już po Halloween, więc lampiony z dyń się nie przydadzą, można je zatem zjeść ;) Wydrążony środek pozwoli zaoszczędzić sporo czasu przy obróbce dyni, więc do dzieła! 





Główne składniki zupy oczywiście znajdują się na liście produktów strukturalnych. Gwiazdki (od 1 do 5) określają znaczenie produktów dla procesów wzmacniania, regeneracji i odnowy tkanek. Im więcej gwiazdek, tym większa wartość pokarmu w przeciwdziałaniu procesom starzenia oraz wspomagania procesów regeneracji.

Składniki (dla czterech osób):
- około 1 kg dyni ****, najlepiej piżmowej
- 3-4 ziemniaki ***
- 2 marchewki ****
- 1 cebula ***
- 3 ząbki czosnku ****
- 100 g boczku wędzonego (opcjonalnie)
- 2 kromki pełnoziarnistego pieczywa razowego ***
- 2 łyżki prażonych ziaren słonecznika *****
- 25 ml śmietanki (opcjonalnie)
- 2 łyżki oliwy z oliwek ****
- przyprawy (pieprz, sól morska, imbir, gałka muszkatołowa) - do smaku

Przygotowanie:
Rozkroić dynię, wydrążyć, pokroić w kostkę (bez skórki). Marchewkę i ziemniaki również obrać i pokroić na kawałki (nie muszą być małe), czosnek obrać, cebulę posiekać.

W garnku rozgrzać oliwę z oliwek, zeszklić na niej cebulę. Dodać do garnka pokrojone warzywa, zalać wodą (tak aby warzywa były przykryte), posolić oraz gotować do miękkości.

W czasie gotowania warzyw, przygotować dodatki: wrzucić słonecznik na suchą patelnię, prużyć przez chwilę cały czas mieszając, aby nie przypalić. Przesypać słonecznik na talerzyk i na tej samej patelni przyrumienić boczek. Zdjąć boczek z patelni i wrzucić na nią pokrojony w kostkę chleb, również go zrumienić i zdjąć z patelni żeby się nie przypiekł za bardzo.

Warzywa po ugotowaniu zmiksować blenderem. Jeśli krem jest za gęsty można dolać trochę wody lub śmietany. 

Doprawić do smaku, przelać do miseczek. Na wierzchu ułożyć grzanki, boczek, całość posypać prażonym słonecznikiem.  


Z wykorzystaniem lampionów to był oczywiście żart. Nie ma tak łatwo :)


Warzywa nie muszą być pokrojone zbyt drobno

Krem z dyni gotowy!

Nie wyrzucajcie pestek! Można je oczyścić, wysuszyć, a potem zjeść :)






środa, 17 lipca 2013

Lipcowy Glossybox

Wczoraj dotarło do mnie najnowsze pudełko od Glossybox :) Motywem przewodnim lipcowej edycji jest Wielki Błękit! Pudełko w stylistyce nawiązującej do lazurowego morza kojarzy się tylko z jednym - z wakacjami :)
Opakowanie przepiękne, zawartość przy nim bledsza. Spodziewałam się kosmetyków bardziej nawiązujących do wakacji lub morza, np. peeling z solą morską, spray do włosów z wodą morską, kolorowy i wodoodporny eyeliner, bronzer czy choćby krem z filtrem...


W pudełku znalazły się dwa produkty pełnowymiarowe, trzy miniatury i sympatyczny prezent.
Oto szczegóły:

ARTEGO Odżywka nawilżająca AQUA PLUS - miniatura 25 ml.
Odżywka wzbogacona o olej z nasion drzewa amazońskiego, który nawilża włosy, nadaje połysk i zdrowy wygląd. Nie zawiera SLS, które przyczyniają się do utraty wilgotności.
Cena 31,5 zł, pojemność 200 ml.

Bardzo chętnie wypróbuję. Opakowanie w sam raz do podróżnej kosmetyczki, myślę, że wystarczy na 2 użycia.

BEAUTYBIRD Żel do stóp FLY HIGH! - pełnowymiarowy produkt.
Odświeża, chłodzi i regeneruje zmęczone stopy. Szczególnie polecany po wysyłki fizycznym, czy też w długi letni dzień. Wysokiej jakości składniki odżywcze - mentol, kamfora oraz olejek eukaliptusowy, zapewniają chłodzący i orzeźwiający efekt. Żel ma piękny świeży zapach i szybko się wchłania.
Cena 36 zł, pojemność 75 ml.


Niespecjalnie lubię kosmetyki pachnące pastą do zębów... Ponadto jestem posiadaczką zimnych stóp i zwykle staram się je ogrzać, a nie schłodzić! Z opisu wynika, że jest polecany po treningu, spróbuję więc jak się sprawdzi po biegu, ale nie robię sobie wielkiej nadziei. Z tego kosmetyku jestem najmniej zadowolona.

LIERAC Emulsja INITIATIC - miniatura 10 ml.
Energetyzująca emulsja wygładzająca pierwsze zmarszczki. Koncentrat energii i ochrony, pobudzający funkcje życiowe skóry. Intensywnie nawilża i wygładza skórę.
Cena 160 zł, pojemność 40 ml.

Dobrej jakości kosmetyki pielęgnacyjne do twarzy to, co najbardziej lubię dostawać w pudełku :) Na uwagę zasługuje fakt, że producent zamknął miniaturę w higienicznym opakowaniu airless! Z wielką chęcią wypróbuję.
Na marginesie dodam, że zanim otrzymałam swoje pudełko przeczytałam w Internecie, że do części pudełek dodano krem marki Avon zamiast tej emulsji. Naprawdę się cieszę, że nie trafił do mojego... 

NAILS INC. Lakier do paznokci w kolorze Brook Street - miniatura 4 ml.
Koralowy odcień lakieru wpisuje się w najnowsze trendy obowiązujące tego lata. Charakteryzuje się doskonałą trwałością i wyjątkowym połyskiem, a przy tym łatwo i dokładnie pokrywa płytkę paznokcia.
Cena 55 zł, pojemność 10 ml.


Kolor bardzo ładny, choć jak dla mnie kosmetyk nie trafiony. Przyzwyczaiłam się do licznych zalet manicure hybrydowego i raczej nie wrócę do zwykłych lakierów. Ponadto w moich zbiorach lakierów hybrydowych jest sporo podobnych odcieni. Gdyby trafił mi się inny kolor np. miętowy, błękitny, lazurowy (temat przewodni), który nosi się na paznokciach góra dwa dni (nie dwa tygodnie - jak hybrydowy) to bardziej bym się ucieszyła. Nie ma tego złego - ktoś inny ucieszy się z prezentu :)

TOŁPA dermo face, hydrativ, nawilżający krem-żel odprężający pod oczy - pełnowymiarowy produkt.
Krem-żel działa odprężająco na skórę wokół oczu. Nawilża, uelastycznia i łagodzi podrażnienia. Rozjaśnia cienie, eliminuje oznaki zmęczenia i stresu oraz uczucie ciężkich powiek.
Cena 31,99 zł, pojemność 10 ml.

W tym przypadku mam mieszane uczucia z powodu sześciu parabenów w składzie (bardzo długim zresztą). Postanowiłam jednak wypróbować ponieważ obietnice producenta (jeśli pokryją się z prawdą) rozwiążą wszystkie moje problemy z tą okolicą twarzy.

CHŁODZĄCA MASKA NA OCZY - prezent :)


Bardzo przyjemny prezent, którego mam zamiar używać podczas uprawiania jogi, a konkretnie savasany - to taka pozycja relaksacyjna na zakończenie ćwiczeń. Będzie prawdziwy relaks! :)

Podsumowując, jestem zadowolona z zawartości lipcowego pudełka. Wiedziałam, że przebić czerwcowe będzie bardzo trudno, lipcowe go nie przebiło.

Aby było łatwiej i jaśniej, wprowadziłam pięciostopniową skalę ocen dla pudełek Glossy. 

Lipcowe otrzymuje punktów 4/5 :)


Jeśli macie ochotę na własne Glossy, wystarczy kliknąć tutaj.



piątek, 5 lipca 2013

Bo STOPY ważne są!


Nie da się ukryć, że bieganie nie sprzyja utrzymaniu stóp w dobrej kondycji. Głównym problemem jest nadmierne rogowacenie naskórka, powstawanie pęcherzy, odcisków oraz otarć. Nie są to co prawda poważne skaleczenia, ale ich umiejscowienie może znacznie utrudnić chodzenie, a z biegania i innych aktywności - wykluczyć na jakiś czas. Wysuszona skóra jest bardziej podatna na tego typu urazy, zatem pielęgnacja stóp jest ważna nie tylko ze względów estetycznych, również dlatego, że pozwala zapobiegać przykrym dolegliwościom.

Łatwo powiedzieć, jednak... zrobić też nietrudno :) Wystarczy aby stopy były dobrze nawilżone, a żeby dobrze nawilżyć musimy porządnie złuszczyć zrogowaciały (martwy) naskórek, inaczej składniki nawilżające nie mają szans dotrzeć do "żywej" skóry. Podstawa więc to złuszczanie i nawilżanie.

Problem ze stopami zaczął mnie interesować od tego roku, ponieważ tak naprawdę mniej więcej po roku regularnego biegania zauważyłam, że moje stopy nie są takie jak kiedyś. Gdybym miała świadomość jak bieganie wpłynie na moje stopy, zaczęłabym od razu odpowiednią pielęgnację - jako środek zapobiegawczy i zaoszczędziłabym sobie wielu problemów. Ale nie ma tego złego... i dzięki temu mogę się podzielić z Wami moim sposobem na zadbane i zdrowe stopy :)

Po pierwsze: ZŁUSZCZANIE
Przetestowałam wiele kosmetyków i sposobów na pozbycie się martwego naskórka ze stóp. 


Tarka i peeling do stóp są bardzo pomocne, jednak nie poradzą sobie z grubą warstwą zrogowaciałego naskórka. Można je stosować co drugi dzień, ale najpierw trzeba pozbyć się dużych zgrubień. Tarkę można używać na mokre lub suche stopy, lepiej (mocniej) działa używana na sucho. Peelingi są zdecydowanie najłagodniejszym "zdzierakiem", polecam jedynie jako uzupełnienie pielęgnacji.

Za prawdziwe odkrycie uważam skarpetki złuszczające Magic Foot Peel. Są to foliowe skarpetki nasączone kwasami owocowymi. Rozmiar jest uniwersalny, mogą je stosować zarówno kobiety jak i mężczyźni. 
Sposób użycia jest bardzo prosty: zakłada się je na stopy, dopasowuje rozmiar dołączonymi plasterkami, na to zakładamy normalne skarpetki. Trzeba odczekać 2 godziny, po upływie tego czasu zdejmujemy skarpetki i spłukujemy substancję ze stóp.

Następnie czekamy na efekty. Po około 3-5 dniach skóra zaczyna się złuszczać. Nie należy się obawiać działania kwasów - schodzi tylko zrogowaciały naskórek. Ten sposób pozwala pozbyć się martwego naskórka ze wszystkich "zakamarków", nawet wokół paznokci. Podczas złuszczania stopy nie wyglądają specjalnie ładnie, ale warto się przemęczyć kilka dni. To naprawdę działa i po wszystkim stopy są cudownie miękkie :)
Skarpetki nie są tanie, ich koszt to około 80 zł, jednak producent zaleca stosowanie ich nie częściej niż raz na trzy miesiące.

Od czasu do czasu wato też wybrać się do gabinetu kosmetycznego na profesjonalny pedicure. Tam oprócz pielęgnacji możemy liczyć na chwilę relaksu. W gabinecie czeka nas przyjemna kąpiel stóp, peeling, złuszczanie frezarką, a także masaż i maska nawilżająca oraz malowanie paznokci. Poznaniankom i Poznaniakom z czystym sumieniem mogę polecić gabinet El Jean
Uwaga! Na hasło "Ale o co biega?" dostaniecie 10% rabatu na pedicure w salonie El Jean :)

Po drugie: NAWILŻANIE
Kiedy już pozbyliśmy się martwego naskórka ze stóp, możemy zacząć nawilżanie. Odpowiednie nawilżenie przynosi uczucie komfortu oraz opóźnia proces rogowacenia, dlatego warto codziennie sięgać po krem do stóp. Przetestowałam dziesiątki tych specyfików. Większość zakupów okazała się jednorazowa, jedynie dwa kremy zostały ze mną na dłużej. Póki co na tyle spełniają moje oczekiwania, że w najbliższym czasie nie zamierzam więc eksperymentować z nowymi.


Dobry krem do stóp powinien dobrze i na długo nawilżać. Jeśli uczucie nawilżenia znika parę minut po użyciu kosmetyku, mamy pewność, że to nie jest dobry krem. Stopy powinny być nawilżone do następnej aplikacji (przyjmując, że krem stosujemy raz dziennie). W moim przypadku sprawdziły się dwa kremy, widoczne na zdjęciu powyżej.

Rozgrzewający Balsam do stóp Pat&Rub to mój ulubieniec. Pięknie pachnie i doskonale pielęgnuje stopy. Działania rozgrzewającego nie zanotowałam, ale nie postrzegam tego jako minus. Kosmetyk został skomponowany w całości z naturalnych składników, co dla mnie jest bardzo dużą zaletą. Zapakowany jest w poręczne opakowanie z pompką, które mieści 100 ml kremu. Balsam jest wydajny, opakowanie wystarcza na 2-3 miesiące. Cena w sklepie internetowym to 39 zł, ale często są promocje, warto wtedy skorzystać. 

Krem na pękające pięty Oriflame - również dobry krem z dużą zawartością mocznika, który wykazuje silne działanie nawilżające. Mocznik stanowi w nim aż 10% zawartości, co jest rzadko spotykane w przypadku kosmetyków nie sprzedawanych w aptece. Używam go na całe stopy, zapach przyzwoity, nawilżanie długotrwałe. Tubka mieści 75 ml kremu, cena standardowa to 22 zł, również warto czekać na promocje - czasami można go kupić nawet za 9,90 zł.

Po trzecie: LEPIEJ ZAPOBIEGAĆ
Przede wszystkim trzeba zapobiegać uszkodzeniom naskórka. Można to zrobić w kilku krokach:
- do biegania zakładać skarpetki biegowe. Powinny być dobrze dopasowane, nie za luźne, aby po włożeniu butów nie powstawały zagnioty - z pewnością odczujemy je podczas biegu i w najlepszym przypadku będzie nam z tego powodu niewygodnie. W sklepach dostępna jest cała gama skarpetek biegowych, jest w czym wybierać.
- dbać o to by paznokcie u stóp były zawsze krótkie, obcinając uważajmy, żeby nie zostawiać bardzo ostrych krawędzi. Zbyt długie paznokcie podczas długiego biegu mogą być przyczyną zejścia paznokcia. Zbyt ostre krawędzie paznokcia mogą ranić sąsiedni palec.
- dobierać odpowiedni rozmiar obuwia. But do biegania powinien być 0,5 - 1 cm dłuższy niż nasza stopa.

Po czwarte: SOS DLA STÓP
W przypadku pęcherzy i otarć z pomocą przyjdzie żelowy plaster na odciski np. Compeed.

Jest to opatrunek hydrokoloidowy, który zapewnia optymalne warunki do gojenia się rany, jednocześnie chroni ranę przed brudem i bakteriami. Może być stosowany zapobiegawczo w miejscach newralgicznych. Dostępny w kilku rozmiarach, ja kupuję największy i odcinam tyle ile potrzebuję. Plaster można nosić kilka dni, zdejmujemy dopiero jak zacznie sam odchodzić.

W przypadku pojawienia się odcisków również możemy skorzystać ze specjalnych plastrów. Zawierają opatrunek z kwasu salicylowego, który zmiękcza odcisk i pozwala go usunąć. Trzeba zwrócić uwagą na dobranie odpowiedniego rozmiaru plastra - kwas nie powinien mieć styczności ze zdrową skórą, jedynie z odciskiem.

Po piąte: KOLOR
To propozycja dla pań :) Wypielęgnowane stopy warto ozdobić kolorem na paznokciach. 



Ja stosuję i polecam lakier hybrydowy, który utrzymuje się baaardzo długo. Na paznokcie nakładane są cztery warstwy lakieru: baza, dwie warstwy koloru oraz top. Każdą warstwę utwardza się w lampie UV. Stanowi to silne wzmocnienie paznokci, które dzięki temu nie łamią się, nie zadzierają, nie rozwarstwiają. Ponadto lakier hybrydowy nie ściera się, nie odpryskuje i cały czas jest błyszczący jak tuż po nałożeniu. Na stopach możemy nosić go nawet do dwóch miesięcy.

Temat pielęgnacji stóp jest bardzo obszerny. Napisałam tylko o własnych problemach i doświadczeniach, ponieważ chciałam podzielić się z Wami sprawdzonymi sposobami, a nie teorią, której można znaleźć w sieci całe mnóstwo. Jedno jest pewne: stopy są ważne, warto o nie dbać, w końcu  stanowią podporę naszego ciała oraz pełnią funkcję lokomocyjną.





niedziela, 16 czerwca 2013

Sztafeta maratońska XLPL Ekiden - 15.06.2013

Wczoraj po raz pierwszy wzięłam udział w sztafecie maratońskiej. Zawody odbyły się w Poznaniu, nad jeziorem Maltańskim.
Była to pierwsza poznańska edycja Sztafety Maratońskiej XLPL Ekiden. 

fot. ja :)

Drużyny sztafetowe składały się z sześciu zawodników. Kolejność zmian była wcześniej ustalona, każda zmiana to określony dystans do pokonania.

Drużyna Night Runners.

Nasza drużyna
damska część (od lewej): ja, Asia - nasz kapitan
męska część (od lewej): Dominik, Hubert, Maciej, Olo
fot. kolega Asi :)
Zmiany:
I   -   4395 m - ja
II  - 10800 m - Maciej
III - 10800 m - Olo
IV  -  5400 m - Hubert
V   -  5400 m - Dominik
VI  -  5400 m - Asia

Asia i Olgierd odebrali pakiety startowe dzień wcześniej, dlatego w dniu startu nie musieliśmy pojawiać się z dużym wyprzedzeniem. 

Pakiet startowy zawierał:
- w chwili odbioru - izotoniki i orzeszki dla całej drużyny, próbki balsamu dla aktywnych HS Sporto, bon uprawniający do 20% rabatu na kolekcję Mizuno w Sklepie Biegacza,
- w trakcie biegu - wodę, 
- po biegu - medal i porcję makaronu. 
Opłata startowa była jedną z wyższych, w związku z tym zawartość pakietu jest delikatnie mówiąc uboga.
Dla przykładu mogę podać półmaraton w Grodzisku (który odbył się tydzień wcześniej), gdzie za sporo niższą opłatę startową Organizatorzy umieścili w pakiecie:
- w chwili odbioru - bon rabatowy o wartości 100 zł w sklepie Run Planet, koszulkę techniczną, plecak,
- na trasie - wodę, gąbki do chłodzenia, 
- po biegu - medal, jedzenie (kiełbasy, pieczywo, leczo, placek) i picie (w tym piwo) bez ograniczeń.

Start biegu zaplanowany był na godzinę 10.00, nasza Kapitan zarządziła więc zbiórkę o godzinie 9:15, jednak cała drużyna stawiła się jakieś pół godziny wcześniej :) Od samego rana słońce dość mocno przygrzewało, co w połączeniu z asfaltową, niezacienioną trasą wokół Malty nie wróżyło łatwego biegu. 

Na początku powstało małe zamieszanie, ponieważ nie mogliśmy znaleźć... STARTU. Nie było żadnego oznaczenia. Na stronie biegu było napisane, że start znajduje się przy hotelu Park, spiker podawał natomiast, że wystartujemy spod stoku Malta Ski. Bogu dzięki, że do obu miejsc idzie się w tym samym kierunku ;) Mijając pierwsze z domniemanych miejsc startu - stok - nie zauważyliśmy żadnych oznaczeń, poszliśmy więc pod hotel. Spod hotelu skierowano nas jednak pod stok - poszliśmy więc tam. 

Ktoś z organizatorów powiedział nam, że "START już do nas jedzie" (domyśliłam się, że chodziło o taką dmuchaną bramkę), chyba trochę późno... No, ale czekamy.
Po kilku minutach ktoś inny powiedział, że jednak mamy iść pod hotel (może START tam dojechał?).
Zaczęło robić się nerwowo, ponieważ do startu zostało jakieś 5 minut. Na szczęście sprawdziło się przysłowie "do trzech razy sztuka" - trzecie miejsce okazało się miejscem STARTu, ufffff.

W poszukiwaniu startu
fot. Maciej
START chyba jednak nie dojechał... a może my czekaliśmy na tę taśmę między słupkami, a nie jakąś tam dmuchaną bramę? ;)

fot. Tomasz Szwajkowski
Udało się, wySTARTowałam! :)

fot. Maciej
Mimo początkowych komplikacji i upału pobiegłam całkiem dobrze. Wystartowałam w bardzo szybkim (jak na mnie) tempie co było dość ryzykowne, ponieważ nigdy wcześniej tak szybko nie biegłam i nie wiedziałam jak mój organizm zareaguje. Łatwo nie było, druga połowa biegu była naprawdę ciężka, jednak świadomość,  że nie biegnę tylko dla siebie, że czeka na mnie DRUŻYNA, dodała mi sił i udało mi się utrzymać szybkie tempo do samego końca. Pierwszy raz nie miałam już siły przyspieszyć przed metą (a raczej przed przekazaniem pałeczki), co mnie specjalnie nie zmartwiło, myślę, że było to potwierdzeniem tego, że dałam z siebie wszystko. Zauważyłam też coś miłego: pierwszy raz ja wyprzedziłam więcej osób niż wyprzedziło mnie! :) Bieg pierwszych razów!
Swój odcinek ukończyłam w czasie 21:53 min.

Cała DRUŻYNA spisała się na medal! Każdy pomimo upału pobiegł bardzo dobrze. Sztafetę ukończyliśmy w czasie 03:13:33Na 135 startujących sztafet, w kategorii open zajęliśmy 27 miejsce! W kategorii drużyn mieszanych (minimum dwie kobiety) otarliśmy się o podium - zajęliśmy 5 miejsce.

Maciej na swojej zmianie uzyskał czas 50:12 min.
fot. Tomasz Szwajkowski
Następnie przekazał pałeczkę Olgierdowi.
Na zdjęciu także Łukasz (można go poznać po żarówiastej koszulce), który był najbardziej aktywnym kibicem - towarzyszył zawodnikom jadąc na rowerze, co było bardzo miłe! Łukasz, DZIĘKUJEMY!

fot. Agnieszka
Olgierd przebiegł swoje 10800 m w czasie 45:34 min.
Poniżej rzut kubkiem w fotografa ;)

fot. Maciej
Teraz pałeczkę przejął Hubert, który uzyskał czas 26:04 min.

fot. Maciej
Następna zmiana - Dominik, który swój odcinek przebiegł w 24:29 min.

fot. Maciej
A Hubert tymczasem... 

fot. Maciej
Po chwili...

fot. Maciej
To jest zaraźliwe :)
Od razu widać kto dopiero przed biegiem - Asia w tle się rozgrzewa.
Dołączyły do nas kibicki Paula i Sandra oraz Monika z konkurencyjnej drużyny.

fot. Maciej
Na ostatnią zmianę rusza Asia. Biegła jak na skrzydłach i po 25:21 min. była już na mecie!

fot. Maciej
Asię spotkała niespodzianka. Na jakieś 200 metrów przed metą czekała na nią reszta Drużyny. Na metę wbiegliśmy wspólnie i byliśmy bardzo głośni :) Musiało to być ładne widowisko ponieważ za naszym przykładem poszły inne sztafety :)

Jesteśmy w komplecie! :)

źródło: Facebook (funpage Ekiden)

Rywalizacja była drużynowa, wpis też jest drużynowy. Poczytajcie jak oceniają bieg pozostałe osoby z naszej drużyny

Asia:
Pierwszy raz brałam udział w sztafecie. Są to nieco inne emocje niż przy indywidualnym starcie. Oprócz rywalizacji, która towarzyszy każdemu startowi pojawia się wielka chęć, aby nie zawieść Drużyny. W końcu w tym momencie nie biegniemy dla siebie tylko dla nas wszystkich. I to jest akurat fajne bo bieganie samo w sobie jest dość indywidualnym sportem, a w tym przypadku można poczuć jedność drużynową.

Olgierd:
Dzięki wszystkim biegnącym i przemiłym kibicom. Bardzo mi się podobało, wynik powyżej oczekiwań - wszak mieliśmy wszyscy biec na luziku. Łatwo nie było, rozgrzany asfalt w samo południe nie jest naturalnym habitatem Night Runnersów. Ale cóż? Pierwsze koty za płoty, za rok wszyscy pracujemy na jeszcze lepszy wynik. Joanna, dzięki, że w ogóle rzuciłaś tę myśl. Było świetnie!

Maciej:
Do udziału w sztafecie maratońskiej skłoniły mnie dwie rzeczy. Po pierwsze, uwielbiam wszelkie rywalizacje zespołowe, a po drugie, było to moje nowe biegowe doświadczenie. Już w chwili zgłoszenia udziału w tej imprezie wiedziałem, że będzie to bardzo miło i sympatycznie spędzony czas. Nie pomyliłem się. Wyśmienita drużyna, dobra (jak na pierwszą edycję w Poznaniu) organizacja imprezy i świetna pogoda sprawiły, że bawiłem się wybornie. Poczucie, że jest się częścią walczącej o jak najlepszą lokatę drużyny to coś, co trudno opisać, a na pewno coś, czego warto doświadczyć.

Dominik:
Po raz pierwszy w życiu zająłem drużynowe 4 miejsce... Jestem zdruzgotany :( już wolę być piąty. Dziękuję Agnieszce, Joannie, Olgierdowi, Hubertowi i Maciejowi! Było bosko :) za rok wygrywamy!!

Do dziś sądziliśmy, że zajęliśmy IV miejsce - Dominik pisał swój komentarz z tą właśnie świadomością. Pewnie dziś się cieszy, skoro jednak jesteśmy na V miejscu ;)

Hubert:
Bieganie w drużynie to zupełnie inna bajka. Wszystko co robisz, robisz dla drużyny i nie ma czasu na słabostki. Masz świadomość, że czeka na ciebie twój team, który na ciebie liczy.

Mimo drobnych wpadek organizatorów, bieg wspominam bardzo miło. Atmosfera drużynowej rywalizacji jest niesamowita. Dziękuję Asi za pomysł, całej Drużynie za atmosferę, wspólną walkę i zabawę oraz kibicom, którzy naprawdę dodają pary wtedy, kiedy wydaje się, że sił już brak.



piątek, 14 czerwca 2013

Czerwcowy Glossybox


Właśnie wpadło w moje ręce najnowsze GLOSSYBOX, i co? Jest bosko! Po majowym rozczarowaniu, przyszła pora na czerwcowy zachwyt! :) Pudełko bardzo, bardzo mi się podoba. Znalazłam w nim aż trzy pełnowymiarowe produkty oraz dwie miniatury.
Dziękuję Glossy, spisaliście się na medal!


Czerwcowe pudełko zostało skompletowane pod hasłem "Powiew lata", produkty mają stać się przebojem letniej kosmetyczki. Mojej już są!

Oto szczegóły:
Batiste - suchy szampon o zapachu Tropical - miniatura 50 ml.
Suchy szampon Batiste sprawia, że w ciągu minuty włosy stają się czyste, pachnące świeżością i miękkie, bez konieczności użycia wody. Fryzura nabiera objętości i lekkości, włosy są uniesione u nasady, a dodatkowo bardziej podatne na stylizację.
Cena 15,90 zł, pojemność 200 ml.
prawdzie nie wierzę w takie cuda, ale czytałam wiele pozytywnych opinii na temat suchych szamponów Batiste. Kusiło mnie żeby wypróbować, teraz będę miała okazję. Jeśli działa zgodnie z obietnicami producenta to zaprzyjaźnię się z nim :)

Jelly Pong Pong - kredka do oczu 2 w 1 - pełnowymiarowy produkt.
Kredka łatwo się rozprowadza, a jej kształt ułatwia swobodne wykonywanie kresek. Nałożona na całą powiekę i roztarta z powodzeniem zastąpi cień do powiek.
Cena 55 zł, waga 2,8 g.
Wolę dostawać kosmetyki pielęgnacyjne, ale czarna kredka zawsze się przyda. Ta dodatkowo pełni dwie funkcje - eyelinera i cienia do powiek. Nie sądzę, żebym kiedyś pomalowała całą powiekę na czarno, ale do kresek lub smoky eyes jak znalazł.

Pat & Rub - Olejek rozświetlający - miniatura 30 ml.
Upiększający olejek do ciała i twarzy skomponowany został z najlepszych tłoczonych na zimno olejów oraz naturalnych rozświetlających cząsteczek mineralnych. Odżywia, regeneruje i chroni skórę, a złote i miedziane drobinki miki dodają skórze słonecznych refleksów.
Cena 89 zł, pojemność 100 ml.

To jest hit! Jestem wielką fanką kosmetyków Pat & Rub. Cenię je za fantastyczny skład, działanie i przyjemność stosowania. Od dawna ostrzyłam sobie zęby na ten olejek, więc jestem zachwycona! Z relacji osób, które go stosowały wiem, że jest bardzo wydajny, pojemność 30 ml z pewnością wystarczy na całe lato.

Figs & Rouge - balsam do ust Coco Rose - pełnowymiarowy produkt.
W 100% naturalny balsam, który pielęgnuje i upiększa usta. Odżywia, nawilża i chroni dzięki formule opartej na roślinnych olejach i woskach. Nada ustom subtelny, różowy odcień.
Cena 25 zł, pojemność 12,5 ml.

Balsamów do ust nigdy za wiele! Ten ma naprawdę przyjemny zapach, delikatny kolor i to co ja bardzo lubię: delikatne srebrzyste drobinki.
Wiem, że balsam ten nie był we wszystkich pudełkach, w niektórych zamiast niego był cień do powiek, gdybym go dostała wylądowałby w najciemniejszym kącie szuflady, a balsam zużyję z prawdziwą przyjemnością!

Emite Make-Up - zalotka - pełnowymiarowy produkt.
Profesjonalna zalotka do rzęs, której specjalny opływowy kształt sprawia, że dopasowuje się do każdego kształtu oka.
Cena 100 zł.


Jest to pierwszy gadżet tego typu w mojej kosmetyczce. Nigdy nie używałam zalotki, ponieważ nie czułam takiej potrzeby. Może czas przekonać się co taki sprzęt zrobi z moimi rzęsami? A może ktoś dostanie ją w prezencie? :) 

Mnie się to pudełko naprawdę bardzo podoba. Uważam, że jest najlepsze, jakie do tej pory do mnie trafiło. Oby tak dalej!

Co sądzicie? Zgadzacie się ze mną?

Jeśli macie ochotę na własne Glossy, można zamówić je tutaj.